Pamiętam jak dziś pokaz maszyny elektrostatycznej na lekcji fizyki w gimnazjum. Chodziło o to żeby kręcąc korbką wytworzyć prąd elektryczny, który w formie iskry będzie przeskakiwał między dwiema metalowymi kulkami zwanymi iskiernikami. Taka maszyna do robienia małych piorunów. Wyglądało to pięknie. Moja nauczycielka miała wielki wełniany sweter. Jedna z iskier zamiast na metalową kulkę przeskoczyła na obszerny rękaw tegoż swetra tworząc naprawdę widowiskowe wyładowanie. Na tej lekcji nauczyłam się dwóch rzeczy. Po pierwsze – warto się ubierać stosownie do okazji i po drugie – warto mieć porządny sweter.
Jeszcze dwa lata temu uważałam, że dobry sweter oznacza mniej więcej tyle, co po prostu ładny. W tym samym czasie zaczęłam sprawdzać metki ze składem swoich ubrań i postanowiłam kupować tylko te wykonane z tkanin naturalnych. I teraz mogę potwierdzić z własnego doświadczenia: to nie mit, naturalne tkaniny naprawdę są lepsze, wygodniejsze i przyjemniejsze w noszeniu. Za to niestety często są droższe i trudne do znalezienia.
METKI
Czytanie metek bywa frustrujące, są pochowane w ubraniach, wielostronicowe i zapisane maczkiem. Jednak moim zdaniem warto się w nie zagłębić, szczególnie jeśli tak jak ja, nie kupujecie ubrań zbyt często. Najpierw rozprawię się z akrylem – nie ma czegoś takiego jak ciepły sweter z akrylu. W akrylu można się co najwyżej spocić, a i tak będzie nam w nim zimno. Pewnego jesiennego dnia na zdjęcia do filmu o warszawskim Metropolitanie ubrałam się w puchową kurtkę na którą narzuciłam ogromny szalik Radka zrobiony właśnie ze 100% akrylu. Nie dość, że szalik ślizgał się po kurtce i nie sposób było go zawiązać (cały czas zrywał mi go wiatr) to po pewnym czasie przyjął temperaturę otoczenia i stał się zupełnie zimny. Przez większość tego dnia zdjęciowego musiałam zajmować się nie tylko statywem, aparatem, kadrem, dźwiękiem, reżyserowaniem Radka i uzgadnianiem z nim jego wypowiedzi, ale też musiałam walczyć z szalikiem i pamiętać o zabieraniu go z miejsca na miejsce. Tyle mogę powiedzieć na temat akrylu. Sami zastanówcie się czy warto inwestować w taką mordęgę.
Na rynku są dostępne też mieszanki, co do których mam dość sceptyczny stosunek. Swoją drogą, chodząc na zakupy z chłopakiem zauważyłam, że męskie ubrania częściej są mieszanką włókien naturalnych, natomiast damskie są częściej domieszkowane sztucznie. Kiedyś będąc w sklepie zostałam zapewniona, że domieszka poliestru/akrylu/nylonu sprawi, że ubrania będą trwalsze a do tego zneutralizuje FATALNE i DYSKWALIFIKUJĄCE cechy wełny takie jak mechacenie czy rozciąganie. Zapytałam czy wobec tego męski sweter, który jest domieszkowany jedwabiem, kosztujący tyle samo, jest gorszy, skoro te sztuczne włókna są takie wspaniałe. Sprzedawczyni nie potrafiła już na to odpowiedzieć. Ale nawet zakładając, że domieszki sprawią, że swetry będą trwalsze, to żyjąc w kulturze fast fashion rzadko kto kupuje sweter na całe życie . Patrząc z punktu widzenia producenta odzieży zmieniającego trendy w ubiorze co sezon – robienie trwalszych ubrań nie ma sensu. Ma sens robienie tańszych, a akryl jest tańszy niż wełna.
100% wełny jest niezaprzeczalnie najlepszym swetrowym wyborem i dla naszego komfortu i dla naszej planety (wełna jest biodegradowalna, sztuczne domieszki – niekoniecznie). Ale tu też jest kilka rodzajów, które na sobie przetestowałam.
MERINO
W moim osobistym rankingu króluje wełna merynosów. Jest bardzo miła w dotyku, wspaniale grzeje, nawet przy bardzo cienkim swetrze i jest stosunkowo niedroga. Z merynosa mam kilka swetrów, golf, fantastyczną sukienkę, bieliznę termiczną, a nawet buty, ale gdybym znalazła pod choinką coś z tej wspaniałej owieczki (może być szalik albo czapka, Mamo 😉 ) to i tak cieszyłabym się jak dziecko, bo założenie tej miękkiej wełny od razu wprowadza mnie w nastrój niezobowiązującego komfortu. Teraz po prostu nie wyobrażam sobie nagrywania czegokolwiek w plenerze bez kompletnej merynosowej zbroi.
KASZMIR
Kiedy zakładam mój kaszmirowy sweterek od razu czuję się odświętnie i elegancko. Nie znam innego tak delikatnego i szlachetnego w dotyku materiału. Niestety, swetry kaszmirowe są bardzo drogie, a do tego trudne w pielęgnacji – trzeba je prać ręcznie w bardzo delikatnych środkach. Ja nawet w pralce nie lubię prać, a co dopiero ręcznie, dlatego u mnie kaszmir przegrywa z merynosem.
SZETLAND
Sweter z wełny z owiec szetlandzkich jest moim dość nowym nabytkiem, przywiezionym z Wenecji. Jest odrobinę gryzący, ale mi to nie przeszkadza. Wręcz ma to swój urok, bo trochę przypomina mi góralskie skarpety z Zakopanego, które gryzły tak, że nie dało się ich nosić. Tutaj jest lepiej. Założenie czegokolwiek pod sweter zupełnie neutralizuje to drobne drapanie. Za to jest równie ciepły, co pozostałe dwa rodzaje. Cenowo kształtuje się podobnie do merynosa.
JEDWAB
Ha! Zaskoczeni? W każdym razie ja byłam jak kupowałam moje dwa swetry z domieszką jedwabiu. Materiał ten jest kojarzony raczej z letnimi, połyskującymi sukienkami niż z zimowym swetrem, ale okazuje się, że te małe pajączki potrafią też stworzyć coś, co ma bardzo dobre właściwości termoizolacyjne, co potwierdzam własnym doświadczeniem. Golf (54% jedwabiu) i ponczo (29% jedwabiu) są ciepłe a do tego mają gładką i lekko połyskliwą strukturę.
Na pluchę i mroźną zimę nie ma nic lepszego niż ciepły sweter. A jeżeli jeszcze zastanawiacie się co zrobić żeby być bardziej hygge – sweter z prawdziwej wełny jest mniej łatwopalny niż akrylowy, więc nie zajmie się tak łatwo od wszechobecnych świeczek 😉