Właśnie do tego miał służyć ten blog – żebym miała work-life balance. W założeniu to miało być takie miejsce, gdzie dzielę się tym, co robię w wolnym czasie, poza architekturą i poza nagrywaniem filmów. No cóż… Jak widać po ilości wpisów, w moim życiu pozaarchitektonicznym niezbyt wiele się dzieje.
W ostatnim tygodniu trochę przeholowałam. Pracowaliśmy (i nadal pracujemy) nad kilkoma projektami na raz i nagrywaliśmy bardzo długi i wymagający film. Miałam mnóstwo bardzo różnych zadań do wykonania, działałam dość chaotycznie, a do tego byłam lekko przeziębiona. Zakończyło się to w piątek wieczorem moją pilną wizytą u lekarza. Bo kto nie da rady pracować z przeziębieniem? Ja nie dam rady? No i dałam radę. Tylko, że po takim wysiłku większość soboty przeleżałam nieruchomo gapiąc się w sufit.
To było dla mnie zbyt wiele. Dlatego postanowiłam napisać ten krótki poradniczek „Jak się nie zajechać” nie dla Was, moi drodzy Czytelnicy, a dla siebie. Traktujcie te rady z taką samą powagą jak rewelacje doktora Zięby, bo nie jestem specjalistką w zakresie kołczingu, ale wiem co działa na mnie i do czego ja staram się stosować.
-
Co zrobić jeśli czujesz, że atakuje cię jakieś choróbsko, a masz pracę do wykonania?
Czy masz gorączkę?
Tak – marsz pod kołdrę.
Nie, ale jest słabo:
Czy ta praca jest ważna i czy musisz zrobić ją dziś? Co może się stać najgorszego jeśli tego nie zrobisz?
Jeżeli wizja niewykonania tej pracy nie rujnuje całego twojego życia – marsz pod kołdrę.
Jeżeli jest to zadanie o wadze życia i śmierci – pomyśl, czy nie da się go podzielić na sprawy pilne i mniej pilne, które jednak można odłożyć. Pomyśl, czy możesz oddać swoje zadania komuś innemu. Albo czy to nad czym pracujesz jest tak ważne, że w ogóle trzeba się tym zajmować. Jednym słowem – zrób tylko to, co jest absolutnie konieczne i maszeruj pod kołdrę.
-
Te myśli, czyli co zrobić kiedy wieczorem nie możesz się skupić na książce, bo myślisz cały czas o pracy?
Czasami to jest OK, kiedy natłok myśli jest elementem pracy twórczej i myślisz o swoim dziele z ekscytacją i motylami w brzuchu. Gorzej jeśli przed zaśnięciem twoją głowę zaprzątają nieodpisane mejle, niepoprawione umowy i inne równie ciekawe rzeczy. To ważny sygnał, bo prawdopodobnie zmierzasz w kierunku chaosu i zawalenia pracą. A niestety, wszystkie rady o wyobrażaniu sobie kształtu oceanu i dźwięków lasu żeby odgonić złe myśli, na mnie nie działają.
W moim przypadku rozmyślanie o nienapisanych mejlach świadczy o tym, że nie mam spisanej listy zadań do wykonania. Zazwyczaj wszystkie swoje zadania rozbijam na jak najmniejsze składowe i zapisuję na liście, z której po kolei wykreślam to, co zostało zrobione. Ten nieskomplikowany system planowania zapewnia mi spokój i poczucie, że panuję nad chaosem. Chyba, że akurat mi się nie chce robić tej listy, albo zapomniałam, albo jestem na wyjeździe i wszystkie notatki robię w głowie. W takim wypadku żeby pozbyć się dręczących myśli trzeba wziąć karteczkę, ołówek i spisać zadania do wykonania. Ręcznie, bez żadnych apek i udziwnień. Myśli zapisane to myśli wyrzucone.
Jeśli to nie pomaga zawsze warto spróbować z ćwiczeniem fizycznym, które cię zresetuje. Ja lubię robić powitanie słońca.
Trzecia metoda pozbycia się wieczornych dręczących myśli to po prostu pójście spać. Bardzo rzadko mam problemy z zasypianiem, bo jeszcze w liceum wymyśliłam sobie metodę szybkiego zasypiania, która może nie jest jakoś szczególnie wyrafinowana, ale działa. Jest ona superprosta – po prostu trzeba przekonująco udawać, że już się śpi. Żeby to zrobić trzeba uspokoić oddech (śpiące ciało charakteryzuje powolne unoszenie się i opadanie) i rozluźnić wszystkie mięśnie od najmniejszych palców, przez kolana i kręgosłup, aż po twarz (nikt nie śpi spięty, przypomnij sobie twarze śpiących współpodróżnych z pociągu). Stosując się do tego aktorskiego zadania jestem w stanie zasnąć wszędzie i o każdej porze.
-
Ciągle tylko ta architektura, filmy, zwiedzanie, a gdzie work-life balance?
Kiedyś myślałam, że zbalansowane życie to takie, w którym zawsze od poniedziałku do piątku jest trochę pracy i trochę odpoczynku, a w weekend sam odpoczynek, joga i zen. Jednak im dłużej się nad tym zastanawiałam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że takie życie to straszna nuda, a cały ten balans to jakaś ściema. Przecież samo hasło work-life balance zakłada, że praca to nie jest życie. A przecież nic bardziej mylnego – praca to ogromna część życia, szczególnie jeśli robi się to, co się lubi. Dlatego nie oczekuję, że będę miała wszystko odmierzone z aptekarską precyzją. Czasem jest tak, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia i pracuje się dzień i noc właściwie bez przerwy. I to jest OK. Oczywiście dopóki nie pracuje się cały rok przez 22 godziny na dobę. Ale myślę, że kilka razy w roku można się lekko dociążyć obowiązkami, ważne żeby po każdym wysiłku wygospodarować sobie czas do odpoczynku.