Wobec tego filmu miałam bardzo wysokie oczekiwania. Siedem Złotych Globów, świetne opinie krytyków, doskonała obsada i przepiękna piosenka „City of Stars” sprawiły, że na La La Land czekałam jak na objawienie. No bo czy wszyscy ci ludzie mogli się mylić?
Mogli, ale nie tym razem. Film jest absolutnie FAN-TA-STY-CZNY! Jest w nim wszystko to, czego można oczekiwać od musicalu – czyli miłe dla ucha piosenki, krystalicznie czyste głosy i widowiskowe choreografie taneczne (mam wrażenie, ze po tym filmie kursy stepowania będą pączkować jak grzyby po deszczu). Jest też to, czego można się spodziewać po dobrej komedii romantycznej – przystojny bohater, czarująca bohaterka i klasyczne love story. Jest też coś, co czyni ten film wyjątkowym – nieoczywiste zakończenie. Ten film ma też coś, co tradycyjnie trafia w gust kapituły Oscarowej – akcja dzieje się w Los Angeles, a główna bohaterka jest początkującą aktorką, która w przerwach od pracy w kawiarni chadza na castingi, a w jej pokoju wisi wielki plakat Ingrid Bergman, czyli klasyczny film o robieniu filmu.
Z resztą, do Los Angeles, czyli w skrócie LA, nawiązuje tytuł La La Land. Z drugiej strony tytuł ze swoim „la la la” nawiązuje do musicalowego charakteru produkcji. Z trzeciej strony „La La Land” to idiom oznaczający bujanie w obłokach. I o tym właśnie jest ten film – o marzeniach i trudnych początkach w ich realizowaniu. Mia i Sebastian do dwójka młodych ludzi, marzycieli, którzy wiedzą co chcą w życiu osiągnąć. Mia pragnie być znaną aktorką, natomiast Sebastian jest pianistą (Ryan Gosling przez trzy miesiące nauczył się grać na fortepianie tak, że nie potrzebował w filmie żadnego dublera) i ma już upatrzony lokal na własny klub jazzowy. Jak wiele są w stanie poświęcić żeby osiągnąć to, co da im szczęście? Nie będę psuć zabawy, na to pytanie odpowiedź znajdziecie w filmie 🙂
Warto dodać, że La La Land to także świetna scenografia i kostiumy. Kolorystyka kadrów jest tak dobra jak w przepięknym zeszłorocznym filmie Brooklyn. Ta kolorystyka nie ma w sobie nic z realizmu, świat prawie nigdy nie jest tak barwny w każdej minucie, ale w całym filmie realizm trzeba wziąć w duży nawias. Nie wiem jak wy, ale ja bardzo lubię takie kolorowe filmy. Co do kostiumów, na pierwszy rzut oka widać, że wszystkie ubrania były szyte na aktorów na miarę i to co do milimetra. Tym śmieszniejsza jest scena, w której Sebastian idzie do krawca i ten go mierzy – przecież nie uszyje mu nic lepszego, niż to co Ryan Gosling ma już na sobie w tej scenie : ) Ale co tam garnitury, sukienki Emmy Stone!!! To jest coś! Kostiumografka Mary Zophres wzorowała je na sukienkach gwiazd kina takich jak Ingrid Begman czy Audrey Hepburn. Po raz pierwszy w życiu cieszę się, że w styczniu w sklepach jest kolekcja wiosna-lato, być może gdzieś znajdę sukienki podobne do tych, które nosi Mia.
La La Land dostarcza pełnego spektrum emocji – bawi i wzrusza do łez, wodzi na pokuszenie (sukienki), dostarcza rozrywki (śpiewem i widowiskowym tańcem) i skłania do refleksji. Dla mnie to najlepszy film jaki widziałam od czasu Birdmana i najlepszy musical jaki widziałam w ogóle. Na przedpremierowym seancie La La Land byłam wczoraj (kino Atlantic, bardzo polecam, tylko 10 minut reklam), wybieram się jutro i wybiorę się pewnie jeszcze nie raz, dla mnie jest to absolutne 10/10.
A komu się nie spodoba? Na pewno tym, którzy od kina oczekują realizmu. Bo kto to słyszał żeby NORMALNI ludzie, ni z tego ni z owego, na przykład stojąc w korku, zaczynali śpiewać tą samą piosenkę i do tego jeszcze do niej tańczyć w sposób skoordynowany?! No nikt. Zero realizmu, 0/10.