Jako że mamy dopiero styczeń, to film Mad Max: na drodze gniewu mogę śmiało zaliczyć do moich największych tegorocznych rozczarowań. Chociaż nie twierdzę, że film nie ma żadnych mocnych stron, to jednak zachwyty nad nim są zdecydowanie przesadzone.
Wizualny majstersztyk
A zatem zacznę od tych mocnych stron. Scenografia, kostiumy i charakteryzacja absolutnie miażdżą. Wybuchowa mieszanka steampunku i dieselpunku i do tego jeszcze kilka zapożyczeń ze sztuki plemiennej sprawia, że film jest właściwie pokazem możliwości wyobraźni scenografów i charakteryzatorów. Wydaje się, że nic nie hamowało ich kreatywności, a jednocześnie przemyślana i spójna wizja całego tworzonego świata sprawiła, że oglądamy dzieło skończone. Akcenty retro technologiczne i makijaże wykonane jakby smarem idealnie synchronizują się z występującym w filmie kultem benzyny. Liczba pomysłów na stuningowanie samochodu jest tutaj wprost niewyobrażalna i z pewnością wszyscy fani nietuzinkowych pojazdów będą się na tym filmie bawili wyśmienicie. Szczególnie, że stworzone na potrzeby filmu pojazdy działały naprawdę, a liczba użytych efektów specjalnych jest ograniczona do minimum.
Na pochwałę zasługuje w ogóle cały wykreowany w filmie świat. Wszystko tutaj ocieka absurdalnym humorem, np. pozyskiwanie mleka matek od otyłych kobiet podłączonych do dojarek, a potem przechowywanie go w wielkiej cysternie. Aby włączyć samochód trzeba najpierw włożyć kierownicę. W pościgu za Cesarzową Furiosą uczestniczy też wielki wóz z zespołem rockowym, który zagrzewa wszystkich do boju niekończącym się koncertem. Takich smaczków jest w filmie wiele, jednak czy jest coś poza nimi?
Intelektualna mielizna
W filmie najbardziej razi brak fabuły podkreślony nijaką grą aktorską. Wszystkie smaczki i niuanse scenograficzne są oczywiście bardzo interesujące, jednak zaczynają męczyć już po jakichś 15 minutach. Moim zdaniem film jako taki, powinien opowiadać jakąś historię, mieć jakichś bohaterów, poruszać jakiś problem, mieć przesłanie. Historia Mad Maxa jest banalna – trzeba przewieźć harem księżniczek do miejsca zwanego Oazą, oczywiście dzieje się to bez zgody Nieśmiertelnego Joe – „właściciela” haremu, z czego wynika pościg złych za dobrymi. I tyle. Słodkie dziewczęta będące przedmiotem pożądania są tak samo słodkie i niewinne jak głupiutkie i irytujące. Goniąca je zgraja facetów kipi testosteronem i wszyscy aż się palą do walki wydając prymitywne okrzyki. Cesarzowa Furiosa właściwie przez cały film ma kamienną twarz, a tytułowy Max wcale nie wydaje się zły lecz znudzony. Jednym słowem: sztampa.
Nie można powiedzieć, że w filmie brakuje akcji, o nie, cały ten film jest akcją. I dlatego nudzi już po pół godzinie. Sceny przez cały czas są do siebie podobne: jeden samochód wali w inny samochód, ktoś wyrzuca bombę, ktoś strzela z pistoletu, ktoś skacze po samochodach, a pośród tego dobrze zbudowani panowie malowniczo kiwają się na długich tyczkach. I tak w kółko, jak zapętlony teledysk. Wydawało mi się, że ten film trwa tydzień, a nie tylko dwie godziny.
Dialogi w Mad Maxie przypominały mi inny film, też z doskonałą charakteryzacją – Walka o ogień z 1981 roku. Był to film o neandertalczykach, którzy porozumiewali się za pomocą nieartykułowanych dźwięków. W Mad Maxie: na drodze gniewu właściwie mogłoby być tak samo. Gdyby postacie nie odzywały się w ogóle, albo porozumiewały się tylko pochrząkiwaniem i pierwotnym rykiem, fabuła nic by nie straciła, a dystrybutor mógłby zaoszczędzić na tworzeniu wersji obcojęzycznych.
Feminizm?
Odniosę się jeszcze do wątku feministycznego, który pojawia się w wielu recenzjach (których autorami z reguły są mężczyźni). To, że w filmie występuje jedna postać kobieca, która nie jest trzęsącą się jak osika słodką dziunią, to chyba za mało, żeby nazwać go feministycznym. Bo głównymi inicjatorami akcji w filmie są mężczyźni, a postać graną przez Charlize Theron można traktować jako wyjątek od tej reguły, jak i wyjątek od bezbronnych odzianych w biel niewiast, które stara się ona uratować. Jest to zabieg tak samo feministyczny jak wystawienie przez Leszka Millera do wyborów prezydenckich Magdaleny Ogórek.
Czy warto obejrzeć?
Tutaj decyzja jest prosta: jeżeli obejrzeliście zwiastun i on się wam mega podoba i jesteście w stanie oglądać ten zwiastun zapętlony przez dwie godziny – to Mad Max: na drodze gniewu to jest film dla was. Jeżeli do tego kochacie niesamowicie stuningowane nietypowe auta – tym bardziej będziecie się dobrze bawić. Jeżeli do tego kręci was seksapil Charlize Theron – to tu może być lekki zawód – przez cały film jest ubrana. Natomiast jeżeli zwiastun średnio wam przypadł go gustu, ale uważacie, że skoro film jest ogłoszony jednym z najlepszych filmów zeszłego roku to musi COŚ w nim być, to spokojnie możecie sobie go odpuścić.