Słońce, ciepło, brak urlopu – to idealne warunki do uprawiania tak zwanego balkoningu. Tak na dobrą sprawę, do w miarę satysfakcjonującego siedzenia na balkonie wystarczy balkon i jakieś siedzenie, jednak ja nigdy nie ceniłam wysoko tych najprostszych rozwiązań. W końcu gdzieś trzeba też postawić kieliszek z białym winem tak żeby można było po niego wygodnie sięgać. No i cóż, jednak, mimo całej mojej akceptacji dla bałaganu, jaką w sobie pielęgnuję, fajnie jak w czasie mojego odpoczynku balkon nie przypomina składziku niepotrzebnych rzeczy i uschniętych roślin.
Jak widać na załączonym niżej obrazku jeszcze tydzień temu mój balkon był dość daleki od ideału. Jestem przekonana, że kiedy wynosiłam te uschnięte cisy do śmietnika sąsiedzi myśleli, że właśnie pozbywam się bożonarodzeniowej choinki. Tym samym rozpoczęłam oficjalnie sezon wiosennych porządków (bo do 21 czerwca mamy oficjalnie wiosnę).
Na pierwszy ogień poszły gliniane doniczki. Brązowa glina jest fajna i jej surowy, ale ciepły wygląd może się podobać. Jednak ja postanowiłam trochę zaszaleć i ją pomalować.
Do malowania użyłam zwykłych farb emulsyjnych do ścian. W supermarketach można kupić próbki wszystkich kolorów i ta próbkowa ilość w zupełności wystarczy do takich niewielkich „mazów”. Oczywiście optymalnie jest wykorzystać jakąś farbę, która została po pomalowaniu mieszkania, jednak tak jak napisałam wcześniej – najprostsze rozwiązania jakoś się mnie nie trzymają.
Farbę nakładałam za pomocą małego gąbkowego wałka. Równie dobrze można to zrobić pędzlem, ale wałek daje możliwość uzyskania gładkiej faktury. Po pędzlu mogłyby zostać ślady włosia, a tego chciałam uniknąć.
Geometryczny wzór uzyskałam za pomocą papierowej taśmy malarskiej. Taśma oddziela część pomalowaną i niepomalowaną doniczki i dzięki niej można uzyskać idealnie prostą linię konturu.
Jak po kolei to wyglądało możecie zobaczyć na tym krótkim filmie:
No i voila, tak prezentują się skończone doniczki:
Drugi pomysł jest dużo prostszy w wykonaniu niż budowa cepa i niż pomalowanie doniczek. Przeważnie na małej powierzchni balkonu cierpimy na deficyt blatów, przy których można by napić się winka, albo półek, na których można by postawić roślinki, które w poprzednim kroku zostały zapakowane do takich pięknych doniczek (u mnie parapety mają zbyt duży spadek i nie można na nich nic postawić). Co zrobić w takiej sytuacji aby się nie narobić, a zrobić i żeby to jeszcze fajnie wyglądało?
Potrzebne są:
- dwa paski. Ja wykorzystałam skórzane, o długości 130cm, które sama wcześniej przygotowałam (kupiłam po prostu paski skóry, które wyposażyłam w nitowe zapięcie). Jednak można użyć dowolnych pasków, ważne żeby (po zapięciu) były równej długości.
- deska. U mnie sosnowa o wymiarach 80x20cm. Warto się postarać żeby półka nadawała się do stosowania zewnątrz, czyli żeby była odpowiednio zaimpregnowana.
Dalej mamy dwie opcje:
- Półka
Jeżeli mieszkacie na takim osiedlu jak moje, a wasz balkon sąsiaduje bezpośrednio z balkonem sąsiada, to bardzo możliwe, że te dwa balkony są oddzielone ażurową przegrodą w formie stalowej siatki/rusztu. U mnie właśnie tak jest. Można wykorzystać tą siatkę na stelaż do superfajnych balkonowych półek. Po prostu – przewlekamy paski przez otwory, zapinamy je uzyskując dwie obręcze, w te obręcze wkładamy deskę i mamy półkę.
- Stolik
Zasada działania (2 obręcze z pasków + zawieszona na nich deska) jest identyczna jak w przypadku półki, tylko teraz jako stelaż wykorzystujemy balustradę balkonu. Jest to bardzo przyjemne rozwiązanie, bo możemy sączyć winko lub jeść obiad jednocześnie obserwując miejskie lub podwórkowe życie.