Kiedy dziś o 4:30 rano skończyłam czytać Panią Einstein aż mną telepało ze złości. Co za skończony egoista, buc i szmondak! Nie sądziłam, że kiedykolwiek pomyślę w ten sposób o nobliście.
Pani Einstein opowiada historię dotychczas pomijaną, mówi o roli kobiety w karierze genialnego mężczyzny, który jest z nią związany. Mężczyzny, który nigdy nawet się nie zająknął o jej wkładzie w jego sławę.
Książka zaczyna się w październiku 1896 roku, kiedy dwudziestoletnia Serbka, Mileva Marić, przyjeżdża do Zurychu aby studiować na politechnice. Nie dość, że jest słowiańską kobietą, która chce się kształcić w czymś innym niż obsługa męża, to jeszcze wybiera typowo męski kierunek – fizykę. Była piątą kobietą w historii, którą przyjęto na ten wydział.
„ Na ich bladych twarzach malował się szok i jakby cień pogardy. Nic – nawet plotki- nie przygotowało ich na widok kobiety.”
Mileva jest ambitną i zdolną studentką, ale jest też zwykłą młodą dziewczyną, która dopiero wkracza w dorosłe życie. Nic dziwnego, że daje się ponieść emocjom, i pomimo wcześniejszych planów żeby całe swoje życie poświęcić karierze, zakochuje się w koledze ze studenckiej ławy, Albercie Einsteinie. Tym bardziej, że Mileva jest niepełnosprawna i uważała, że jej defekt wyklucza ją z grona kobiet zdatnych do małżeństwa. Podziw w oczach młodego Alberta jest dowodem przeciwko tej tezie, Milevie wydaje się, że może mieć wszystko – i karierę naukową i męża. Razem snują wizje swojej kariery jako pary naukowców, teoretyków fizyki.
Po raz pierwszy Albert wykreśla nazwisko Milevy Marić jeszcze kiedy ona jest studentką. Właśnie napisali pierwszy wspólny artykuł naukowy. On szuka pracy i przekonuje ją, że dla dobra jego kariery ważne jest żeby przedstawił artykuł jako własny, to zwiększy jego szanse zatrudnienia, a przecież mają wziąć ślub. Mileva zgadza się bardzo niechętnie. Potem Albert już nigdy nie pytał jej o pozwolenie. Ale Mileva jeszcze dosyć długo żyje złudzeniami i początkowo nawet nie zauważa jak jej miłość stopniowo przechodzi w nienawiść, a młodzieńcze marzenia w rzeczywistości okazują się koszmarem.
A jak było naprawdę? Czy Pani Einstein istotnie była aż tak tragiczną postacią? Autorka, Marie Benedict, zaznacza, że nie pisała biografii tylko beletrystykę. Ksiażkę opierała na zachowanych listach Milevy, Alberta, ich rodzin i przyjaciół, a także ich notatkach i dokumentach. Z korespondencji między Milevą i Albertem a także między Milevą i jej przyjaciółką Heleną wynika, że pracowali z Albertem nad wspólnymi projektami. Jeżeli macie ochotę pogrzebać to tutaj znajdziecie m.in. listy miłosne Alberta: http://einsteinpapers.press.princeton.edu Nazwiska Milevy Marić Einstein nie znajdziecie jednak pod żadną z opublikowanych prac naukowych.
Jest duża szansa, że pani Einstein miała wkład w powstawaniu teorii względności, która Albertowi Einsteinowi przyniosła sławę i nagrodę Nobla. Nie wiadomo jaki był jej wkład, czy to była głównie jej koncepcja, czy pisali to wspólnie, czy Mileva pomagała Albertowi tylko w wykonywaniu obliczeń, czy robiła mu herbatę i kanapki. Książka Pani Einstein prowokuje nas do zastanowienia się jak to było naprawdę? Dlaczego historia pomija genialne kobiety? Czy teraz po ponad 100 latach kobiety mają równe prawa w dostępie do badań i odkryć naukowych?
Debiutancka powieść Marie Benedict nie wspina się na wyżyny literackiego wyrafinowania, ale moim zdaniem nie musi, bo wywołuje emocje i prowokuje pytania. Można ją czytać jako uniwersalną opowieść o życiu w toksycznym związku, w którym jedna strona jest wykorzystywana i tłamszona, by druga mogła ogrzewać się w blasku sławy. Słyszałyśmy o tym nie raz, jak bite kobiety nie odchodzą od swoich mężów, jak przyjaciółka nie zauważa, że jej chłopak traktuje ją jak służącą, jak profesor traktuje doktorantki jak prywatny harem. Takie historie są obok nas, może nie są częste, ale są. Tą książkę można traktować też jako przestrogę żeby nigdy, w żadnym związku, nie być jak Pani Einstein.