Pamiętacie, że w styczniu był blue Monday? Ten najbardziej depresyjny dzień tego roku został wyznaczony na 15 stycznia. Mam wrażenie, że to nie jest blue Monday tylko blue month.
To chyba pogoda za oknem – niebo równo pokryte szarawym tynkiem chmur, a do tego temperatura – najgorsza z możliwych – trochę powyżej zera, która zapewnia widok najgorszej pluchy i rozmoczonego zgniłego trawnika zamiast, bo ja wiem, malowniczego śnieżku pokrywającego wszystko równą warstewką? Ogólnie wszystko w styczniu (a teraz jeszcze w lutym) było złe i brzydkie, więc dosyć często zawijałam się kocykiem i próbowałam nie dać się chandrze.
#doprzeczytania
W styczniu przeczytałam najnowszą książkę Johna Greena Żółwie aż do końca i muszę przyznać, że cały czas utożsamianie się z nastoletnimi bohaterami idzie mi całkiem nieźle. Główna bohaterka, Aza Holmes, cierpi na pewne natręctwo, którego bardzo trudno jej się pozbyć i które trudno kontrolować i które bardzo utrudnia jej życie. Ale oprócz tego, jak każda nastolatka, musi chodzić do szkoły, przeżywa nastoletnie miłości i próbuje rozwiązać zagadkę detektywistyczną (któż z nas tego nie robił w gimbazie? ;)). Jak zawsze u Johna Greena można się spodziewać młodzieży dojrzałej ponad wiek, zainteresowanych nauką i poezją i prowadzących nad wyraz mądre, filozoficzne rozmowy – właśnie za te elementy odrealnienia tak bardzo kocham jego książki, a Żółwie aż do końca są najlepszą jaką do tej pory czytałam. 9/10
Przeczytałam też Guguły Wioletty Grzegorzewskiej. To naprawdę urocza książka. Znów o nastolatce, a nawet może nieco młodszej dziewczynce, jednak pisane dla dorosłego czytelnika. Jestem przekonana, że wszyscy, którzy wychowywali się na wsi znajdą tam odrobinę swoich wspomnień, chociaż wieś wygląda już teraz nieco inaczej. 9/10
Przeczytałam też magazyn Pismo, który ostatnio tutaj recenzowałam.
#terazczytam
Czas przeszły, niedoskonały Juliana Fellowesa – brytyjskiego lorda, scenarzysty między innymi serialu Dawnton Abbey i autora książek o angielskiej arystokracji. Główny bohater jest chyba alterego autora i z perspektywy 40 lat później wspomina „sezon”, czyli oficjalne debiuty młodych brytyjskich arystokratek, w którym sam uczestniczył w 1968 roku. Fellowes krytycznie opisuje upadek arystokracji, znaczenia tytułów, upadek także majątkowy – ludzie, którzy niegdyś byli właścicielami majątków o powierzchni niewielkich europejskich księstewek, w wyniku nieprzystosowania do zmieniających się czasów, cały ten majątek utracili i muszą żyć z, o zgrozo, pracy zarokowej. Fascynujące.
#doobejrzenia
Został miesiąc do Oscarów, więc luty minie mi pod znakiem chodzenia do kina, ale w styczniu nie za bardzo wyściubiałam nos poza domowe pielesze.
Codziennie o 17 robię sobie ciepłą herbatę z malinami i włączam planete. Od 17 jest tam program Kanada z góry, a od 18, mój ukochany, Świat z góry. Te programy to prawdziwy balsam dla duszy. W całości (lub jak Kanada prawie w całości) nagrane z helikoptera piękne ujęcia miast i wsi i cudów natury są komentowane spokojnym głosem lektora. Tylko się zasłuchiwać. Miodzio.
Zamiast serialu Korona Królów warto włączyć produkcję naszego sąsiada z zza zachodniej granicy – niemiecki serial Maksymilian i Maria. Między władzą a miłością, dostępny chyba na Canal Plus. Akcja dzieje się w XV wieku w kręgach królów, książąt i cesarzy, ale z pokazaniem pospólstwa. Można zobaczyć jak powinna wyglądać scenografia, ujęcia, kostiumy nie z poliestru, jaki jest balans bieli (żeby wyglądały bardziej „retro”) i, że kolumn w średniowieczu nie podświetlano od dołu na niebiesko. Przyjemna odmiana.
A, no i jeśli nie widzieliście to Baby driver obowiązkowo!
#dowypicia
Herbata z malinami. Tylko.
#doposłuchania
Harry Styles. To nie jest żadna nowość, ale jakoś pasuje mi do pogody i do lirycznego nastroju i mogę ją ostatnio zapętlać w nieskończoność.