Kiedy przeczytałam bestsellerową powieść Jojo Moyes „Zanim się pojawiłeś” nie byłam zachwycona, dlatego postanowiłam sobie dwa dni na ewentualne przemyślenia sprowokowane tą książką. Otwierając ten tekst po dwóch dniach muszę przyznać, że zdążyłam już o tej książce kompletnie zapomnieć, co jest jednocześnie jej wadą i zaletą.
Zachęcona bardzo przychylnymi recenzjami być może spodziewałam się po tej książce po prostu zbyt wiele. Z drugiej strony, gdybym nie słyszała o niej wiele dobrego, prawdopodobnie odłożyłabym ją już na samym początku. Zamiast tego do samego końca czekałam aż zacznie się to fajnie, o którym wszyscy mówią i piszą.
Niestety, moment wow nie nastąpił. A szkoda, bo książka porusza trudny temat. Głównymi bohaterami są chłopak (Will), który w wyniku wypadku jest niemal całkowicie sparaliżowany od szyi w dół oraz szalona i lekkomyślna młoda dziewczyna (Lou Clarc), która się nim zajmuje. Sytuacja wygląda trochę jakby Angielskim Pacjentem opiekowała się Bridget Jones, skutki nie mogą być dobre, chociaż mogą być miejscami zabawne. Sparaliżowany Will nie chce spędzić swojego życia będąc zależnym od innych, wobec tego planuje to życie zakończyć. I tu rodzi się pytanie: czy ma do tego prawo? Czy człowiek, którego życie zmieniło się tak drastycznie, nie ma szansy na normalne życie w przyszłości, może zdecydować o momencie swojej śmierci?
Uważam, że autorka podeszła do tematu dość powierzchownie.
Jeżeli nie czytaliście książki, to uczciwie ostrzegam, że dalej mogą pojawić się pewne spoilery, chociaż staram się nie zdradzać zbyt wiele.
Autorka Jojo Moyes nie dba zanadto o kondycję psychiczną swoich bohaterów.
W książce nie ma sugestii, że Will chodzi na jakąś terapię, czy w ogóle widuje psychologa, co we współczesnym świecie wydaje się być oczywistością po tak drastycznej zmianie sytuacji życiowej. No i przy tym, że chłopak ewidentnie jest w depresji. Być może wykwalifikowany w przywracaniu radości życia terapeuta zdziałałby tu więcej niż szalone dziewczę.
No i tu dochodzimy do bohaterki – Lou, która zostaje zatrudniona do opieki nad Willem. Jakiś czas po rozpoczęciu pracy dowiaduje się, że jej prawdziwym zadaniem jest zmiana decyzji Willa, który za 6 miesięcy chce poddać się eutanazji. Powiedzmy to wprost: jest to pomysł tak samo okrutny, co banalny. Biedna dziewczyna, nie dość, że nie ma wykształcenia, dziwnie się ubiera, to jeszcze w jedynej pracy, jaką mogła dostać trafiła na tak cholernie ciężką psychicznie sytuację.
Właściwie poza dwójką głównych bohaterów postacie są zarysowane dość jednowymiarowo.
Rodzice Willa sprawiają wrażenie jakby śmierć syna miała być dla nich właściwie ulgą. Tym, co przeszkadza jest światopogląd matki – katoliczki, która samobójstwo i pomaganie w nim wiąże ze śmiertelnym grzechem.
Do tego dochodzi mnóstwo klisz. Bogaci – nieszczęśliwi. Dom wielki, ale pusty. Bogata kobieta – zimna i wyniosła. Mąż zdradza ją z młodszą. (Jak doszłam do tego wątku po prostu załamałam ręce. Dlaczego choć raz nie może być zdradzającej kobiety w średnim wieku, która wymienia męża na młodszy model???). Za to tam gdzie biednie i ciasno jest przynajmniej wesoło, wszyscy kochają się i wspierają (a przynajmniej starają się wspierać), gotują pyszne jedzenie i każdy czuje się u nich jak u siebie. A główna bohaterka w czasie trwania książki przechodzi załamanie, ale także gruntowną przemianę – dzięki Willowi zaczyna wierzyć w siebie i zmieniać swoje życie.
Czy są jakieś plusy?
To jest ciepła historia z dość ciekawymi bohaterami i nie do końca typową historią. Przeczytanie „Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyes nie będzie stratą czasu, bo jest to dobra literatura rozrywkowa, idealna do czytania w biegu. Nie jest to rzecz, w której każde zdanie niesie niesamowitą treść, przez co musimy czytać je dwa razy, zapominając co było wcześniej. Przy Lou i Willu nasz mózg może odpocząć i czytać to tak, jak ogląda się dobry serial obyczajowy.
Książkę szybko się czyta. Jest napisana bardzo prostym językiem, a więc warto sięgnąć po oryginalną wersję językową.
I chciałabym zaznaczyć, że nie uważam, że ta książka jest jakoś fundamentalnie zła. Myślę, że w zalewie peanów na jej cześć przyda się jakaś chłodniejsza opinia. Mimo wszystko myślę, że postacie Lou i Willa mają potencjał i ta historia mogłaby być naprawdę poruszająca. Dlatego chętnie wybiorę się na film i zobaczę, co z takiej historii zrobiła ekipa filmowa 🙂