Jakoś tak wyszło, że nigdy nie widziałam żadnego epizodu Gwiezdnych Wojen. Miałam jedno podejście do tej serii, kiedy ok. 10 lat temu któryś z filmów leciał w telewizji. Film znudził mnie koszmarnie po jakiś 20 minutach i skutecznie zniechęcił do dalszego interesowania się serią. Od tamtej pory Gwiezdne Wojny kojarzę przede wszystkim ze świetnym marketingiem i szczerze mówiąc – nie sądziłam, że jest za tym coś więcej.
Jednak jakoś tak wyszło, że w nocy z czwartku na piątek byłam na pierwszym pokazie Przebudzenia Mocy i bawiłam się świetnie!
Na początek główna wątpliwość, którą może mieć osoba nieznająca serii: Czy trzeba znać historię, wiedzieć o co chodzi w poprzednich filmach? Nie. Na początku w kilku zdaniach jest nakreślona historia i jest powiedziane o czym będzie film – prościej się nie da, więc nie ma żadnych obaw.
W skrócie, w filmie chodzi o walkę bardzo dobrego dobra z bardzo złym złem. Ci ze złego zła czasem miewają wątpliwości, czy jednak nie lepiej byłoby stać po stronie dobra. Ci, którzy stoją po stronie dobra takich wątpliwości nie mają. Wszystko to okraszone jest wątkami komediowymi, delikatnym flirtem i sentymentalnymi powrotami do poprzednich filmów.
Bo Przebudzenie Mocy to przede wszystkim komedia. I to komedia bardzo dobra, szczególnie dla wielbicieli suchych żartów. Harrison Ford jako Han Solo (który tylko odrobinę przypomina gwiazdę disco lat 80), owłosiony Chewie czy nawrócony Finn to postacie, które, jak tylko pojawiają się na ekranie, budzą szczere rozbawienie.
Skoro film produkuje Disney nie mogło zabraknąć elementu rozczulającego. W tym filmie jest to przesłodka, przecudowna, najbardziej na świecie milusia kuleczka – droid BB-8. Chyba nie było na sali osoby, która nie chciała go adoptować. A przynajmniej uchronić przed zakusami złego, bo to robot był postacią najbardziej poszukiwaną przez siły zła.
To co bardzo podobało mi się w filmie i coraz częściej pojawia się w filmach w ogóle, to nieszablonowe potraktowanie postaci kobiecych. Najsilniejszym wojownikiem jest młodziutka Rey, która daje się poznać jako samotniczka, która z trudem jest w stanie się utrzymać na nieprzyjaznej planecie Jakku, by potem stać się głównym wojownikiem walczącym sam na sam z Pierwszym Porządkiem. Kilka razy w filmie podkreśla, że umie sama o siebie zadbać i jej czyny tylko to potwierdzają. Jest zdecydowanie najinteligentniejszą i najbardziej waleczną postacią.
Druga warta uwagi postać kobieca to Leia. Chyba po raz pierwszy u Disneya księżniczka jest po 50. Oprócz tego, że jest nazywana księżniczką jest również generałem. Tak więc w Przebudzeniu Mocy to kobiety rządzą, a mężczyźni są, dla równowagi, omdlewający i nieporadni.
To co mniej mi się podobało w filmie to brak logiki i umocowania w faktach. Najbardziej rzuciło mi się w oczy to, że cały Wszechświat w Gwiezdnych Wojnach wypełniony jest mniej więcej jednorodną mieszaniną gazów. Pojazdy latające zachowują się – startują, lądują, skręcają, tak samo na każdej z planet i tak samo w przestrzeni kosmicznej. W tym kontekście dość zabawne jest stwierdzenie Rey na początku filmu, że umie prowadzić latający statek, ale tylko w atmosferze. Jednak rozumiem, że ten brak logiki jest pewną konwencją filmu, którą przyjmuję.
Kolejnym minusem z mojego punktu widzenia jest przedstawienie wojny. W filmie widzimy brutalne ataki Pierwszego Porządku na różne zamieszkałe planety, bezlitosne mordowanie niewinnych wieśniaków, niszczenie całych planet dla zaspokojenia kaprysu. I to wszystko jest przedstawione jako dobra zabawa. Nawet postać, która odeszła z sił zła, bo nie była w stanie zabijać niewinnych, później, wymierzając broń w kierunku swoich dawnych kolegów, nie ma już żadnych wątpliwości. Przekaz jest taki, że po stronie dobra wszystkie czyny są dozwolone. Ja czuję z tego powodu pewien niesmak.
Podsumowując, Przebudzenie Mocy to dwie godziny przedniej zabawy w kinie. Niedostatki fabuły i logiki są szczelnie przykryte przez piękne ujęcia, doskonały humor i sympatyczne postacie. Polecam!
Moja ocena: 6,5/10