Bookathon, czyli maraton czytelniczy, dla tych którzy też chcą w czymś wystartować, ale chwilowo mają dość sportu. 7 dni i 7 czytelniczych zadań do wykonania, tylko dla prawdziwych moli książkowych 😉
Jest to inicjatywa stworzona przez dwie blogerki – vlogerki Anitę Boharewicz i Ewelinę Mierzwińską, które dwa razy do roku wymyślają wyzwania, na które najpierw wszyscy mogą trochę ponarzekać, a potem powyszukiwać do nich odpowiednie książki. Wrażeniami z lektury można się dzielić na facebookowej grupie Bookathon Polska, którą jest aktywna także „poza sezonem” i naprawdę warto do niej dołączyć.
A to mój plan na kolejne 7 dni (a pewnie głównie nocy):
Po prawie dwóch tygodniach od letniego Bookathonu zdaję relację i rozliczam się z przeczytanymi książkami 😉 Przez to, że książki wybierałam według klucza, musiałam wyjść poza utarte schematy i zdecydować się na przeczytanie czegoś, co nie do końca mnie interesuje. Prawdę mówiąc, gdyby nie Bookathon, prawdopodobnie nie przeczytałabym żadnej z poniższych książek.
Komentarze we wciętych akapitach powstały po Bookathonie, tekst zaczynający się od początku lewej krawędzi powstał przed całą akcją.
1. Wakacje z duchami
„Dziecko Rosemary” Ira Levin [296 stron]
Boję się strasznych historii, szczególnie tych z duchami, więc mam nadzieję, że jak wezmę się za historię, którą znam z filmu to będę w stanie po niej zasnąć.
Dziecko Rosemary jest idealne do kategorii “Wakacje z duchami” – dość mroczne, troszkę straszne, ale nie takie żeby się tego naprawdę przestraszyć. Moja ocena: można przeczytać.
2. Dokończenie lub rozpoczęcie serii
„Trzeci znak” Yrsa Sigurdardottir [331 stron]
Ta pozycja odpowiada też na moje osobiste wyzwanie – wybierz autora, którego nazwiska nie będziesz w stanie przeczytać.
Autorka „Trzeciego znaku” pochodzi z Islandii, więc kraju niezbyt ludnego, ale bardzo zdolnego. No i będzie to mroczna historia dziejąca się w kraju nordyckim, mam nadzieję, że szykuje się prawdziwa uczta! Jeśli smaczna to będzie miała swoją kontynuację w kolejnych dwóch tomach.
Tutaj niestety nie dałam rady. Nawał zajęć sprawił, że książkę zaczęłam prawie dwa tygodnie temu i mam przeczytane 25% #smuteczek
3. Autor o twoim imieniu lub inicjałach
„Lekcja anatomii” Nina Siegal [336 stron]
Jest to fabularyzowana historia dotycząca jednego z najbardziej znanych obrazów świata „Lekcji anatomii dr Tulpa” pędzla Rembrandta. Okazuje się, że z autorką, poza inicjałami, łączy mnie także zamiłowanie do sztuki.
Tutaj nawet nie zaczęłam…
4. Lato z kryminałem
Połączyłam to z następnym wyzwaniem:
5. Książka z twoim zawodem
„Lesio” Joanna Chmielewska [314 stron]
O ile wszystkie inne pozycje mogą okazać się totalnymi chałami to jestem pewna, że przy tej książce będę się świetnie bawić. Tytułowy bohater jest architektem pracującym w warszawskim biurze projektów. Jak ja mogłam to przeoczyć?!
Z kryminałem ta ksiażka ma baaardzo niewiele wspólnego, więcej z komedią. Lesio jest typowm bohaterem – fajtłapą, którego działania mają zazwyczaj skutek odwrotny do zamierzonego. Lekka lektura, dobra na wakacje, sporo śmiechu, podszytego trochę rzeczywistością Polski Ludowej, która do komedii nadawała się chyba znacznie lepiej niż do życia.
6. Wakacyjna miłość
„Fatum i furia” Lauren Graff [400 stron]
Teraz jakoś nie mam ochoty na ckliwe historie, więc książkę do tej kategorii dobrałam dość przewrotnie, bo, według opisu z okładki, „Fatum i furia” to przeciwieństwo romantycznej sielanki.
Szczerze mówiąc, do tej kategorii podchodziłam z największoą rezerwą, bo ani nie miałam ochoty na romansidło, ani specjalnie nie palę się do czytania bestsellerów, “książek roku” i takich tam. Gdyby nie potrzeba dopasowania książki do tej akurat kategorii to NA BANK bym po nią nie sięgnęła. I w tym właśnie tkwi bookathonowa siła – ta książka jest po prostu genialna. Wstrząsnęła mną do tego stopnia, że po skończeniu zaczęłam czytać ją od początku i przeczytałam drugi raz do połowy i myślę, że w te wakacje przeczytam ją jeszcze co najmniej jeden raz. Wszystkie moje ochy i achy na temat tej książki znajdziecie tutaj.
7. Przeczytaj co najmniej 1500 stron
Łącznie wszystkie książki mają 1677 stron (według opisów księgarni, bo większość mam w formie ebooków). Całkiem sporo jak na tydzień, ale w bookathonie, tak jak i maratonach biegowych, chodzi o to żeby wystartować i gdzieś dobiec, a to gdzie i w jakim czasie ma już drugorzędne znaczenie. 🙂
Książki przeczytane przeze mnie w czasie bookathonowego tygodnia miały 1010 stron, doliczając drugie czytanie “Fatum i furii” oraz początek “Trzeciego znaku” można przyjąć, że udało się przeczytać ok. 1200 stron. Chyba nieźle, c’nie?