Nathan Hill bywa nazywany drugim Johnem Irvingiem, a sam Irving porównuje go do Dickensa. To wysoko postawiona poprzeczka. Uwielbiam Johna Irvinga, więc z pewną dozą sceptycyzmu sięgnęłam po Niksy Nathana Hilla i nie zawiodłam się!
Niksy to powieść bardzo wielowątkowa, rozgrywająca się na wielu płaszczyznach. Głównym bohaterem jest Samuel. Z zawodu – zaskakująco – pisarz (u kogoś porównywanego do Irvinga nie spodziewałam się innego bohatera). Niestety Samuel nie może się pochwalić sukcesami w życiu zawodowym, bo nie ma na swoim koncie ani jednej książki. Żadnej nawet nie napisał. Jednak za sprawą dobrze rokującego opowiadania podpisał lukratywną umowę z wydawnictwem, z zaliczką, którą zdążył już wydać na spory dom pod Chicago. Samuel pracuje też jako wykładowca na uniwersytecie. Prowadzi tam nierówną walkę z leniwymi, acz sprytnymi studentami (a szczególnie z jedną studentką – mistrzowski wątek, palce lizać!). W wolnych chwilach gra w Elflandię, grę komputerową ze społecznością graczy. Wszystkie te wątki są szeroko rozwijane w powieści.
Zawiązaniem akcji jest atak na gubernatora Packera. Kandydat Republikanów na prezydenta (z resztą, bardzo przypominający Trumpa i naszych rodzimych populistów) postanawia zmienić trasę swojej wizyty w Chicago i wybrać się na przechadzkę (z obstawą ochroniarzy i kamer) po parku. Tam, wzburzona kobieta spontanicznie ciska w niego garścią żwiru z parkowej ścieżki. Ta trywialna sytuacja staje się wspaniałą pożywką dla mediów. Sprawa szybko dostaje tytuł „Zmora gubernatora”, a zarzuty dla biednej kobiety eskalują do niemal zamachu terrorystycznego.
W tym samym czasie wydawca Samuela oświadcza, że nie może już dłużej czekać na jego powieść i żąda zwrotu przekazanej wiele lat temu zaliczki. Samuel ma tylko jedną drogę ratunku – napisać biografię „zmory gubernatora”, w którym przedstawi ją w jak najgorszym świetle. To zadanie wydaje się proste, bo „zmora” jest tak naprawdę jego matką, która opuściła go, gdy był dzieckiem.
„Historia pańskiej mamy budzi emocje w ludziach z najróżniejszych środowisk. To się rzadko zdarza i zwykle jest nie do przewidzenia, coś, co wyłania się nagle i staje się kulturowo uniwersalne. Każdy widzi w pańskiej mamie to, co chce widzieć, każdy czuje się urażony na swój sposób. Jej historia pozwala ludziom z różnych opcji politycznych powiedzieć „Wstydź się”, co w tych czasach jest po prostu pyszne. Nie jest tajemnicą, że ulubioną rozrywką Amerykanów nie jest już baseball. Jest nią zgrywanie świętoszków.”
Nad całym tym wątkowym galimatiasem unoszą się norweskie duszki, czyli tytułowe niksy. Jeśli obrazi się takiego ducha, trzeba liczyć się z poważnymi konsekwencjami.
„Nie ufaj temu, co wygląda zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. (…) To, co kochasz najbardziej, kiedyś zrani cię najmocniej.”
Uwielbiam ironiczne i błyskotliwe spojrzenie autora na społeczeństwo, na to w jaki sposób działają media i jak buduje się popularność polityków, ale też może służyć radą w kwestii przetrwania na studiach. Trochę nużące były fragmenty o świecie gry komputerowej i graczach. Być może dlatego, że sama nigdy nie grałam w nic podobnego. Jednak ostatnia scena wynagrodziła mi cały trud przebrnięcia przez te fragmenty. Zdecydowanie najmocniejszą stroną powieści są dialogi, w których mnóstwo jest ciętych ripost o jakich tylko możemy pomarzyć w zwyczajnym życiu.
Powieść Niksy Nathana Hilla spodoba się wszystkim, którzy lubią wielowątkowe historie, które ciągną się równolegle przez setki stron. Więc nie jest to książka dla każdego. Mi ta powieść dostarczyła wiele rozrywki, śmiechu i pozytywnego spojrzenia na świat (pomimo czających się dookoła norweskich duszków).