Taki wyjazd powinien być wypisywany na receptę przez lekarzy pierwszego kontaktu jako lekarstwo na jesienną chandrę. Kiedy w Warszawie temperatura niepokojąco dąży do zera, pada śnieg z deszczem, a niebo pokryte jest szarawym tynkiem chmur, w Tel Awiwie świeci słońce, a morze ma temperaturę powietrza czyli około dwudziestu kilku stopni.
Więc kiedy na początku listopada dostałam propozycję wyjazdu do Izraela od razu popędziłam do urzędu wyrabiać paszport.
W Izraelu spędziłam 5 nocy pod koniec listopada. Jako że oczywiście zapomniałam zabrać ze sobą leków, których potrzebowałam na miejscu, to już pierwszego dnia mogłam zapoznać się z lokalną przychodnią i tamtejszymi lekarzami. A w przychodni, jak to w przychodni, pogadałam sobie z recepcjonistką, sekretarką i lekarzem o pogodzie. Wszyscy zgodnym chórem stwierdzili, że przełom listopada i grudnia to najlepszy okres na wizytę w Tel Awiwie, bo upały już tak nie dokuczają i jest dużo mniej turystów niż latem, dzięki czemu w ogóle można poruszać się po mieście. Być może było w tym odrobinę kurtuazji, ale faktycznie pogoda była idealna. Dwadzieścia kilka stopni, słońce, sporo ludzi na ulicach, ale można było spokojnie spacerować. Jednym słowem – idealnie.
Tel Awiw – plaża i jedzenie
Według portalu booking turyści odwiedzają Tel Awiw z dwóch powodów: plaże i jedzenie. Plaża jest taka jak powinna być – drobny, przyjemny do chodzenia piasek, sporo knajpek w których można wypić kawkę albo drinka.
Jedzenie było fantastyczne. W miejscach, w których byliśmy, serwowano głównie potrawy wegetariańskie lub owoce morza, więc mięsożercy mogą być trochę zawiedzeni. Zdarzało się, że wchodziliśmy do restauracji i kelner, zauważając, że jesteśmy turystami, informował nas od wejścia ”we have no meat”. Jednak jeżeli nie jada się mięsa codziennie to Tel Awiw daje mnóstwo okazji do tego żeby poznać kuchnię roślinną z jej najlepszej strony. Mnóstwo roślinnych gulaszów, warzywne pasty, hummmusy, tapasy… Do tego bardzo dużo punktów oferujących świeżo wyciskane soki i koktajle, albo po prostu obrane owoce w kubku – na przykład owoce granatu, które są dość kłopotliwe w samodzielnym rozłupywaniu, więc fajnie, że ktoś na owocowym stoisku może zrobić to za nas.
Daniem, które koniecznie trzeba zjeść w Izraelu to szakszuka. Potrawa typowo śniadaniowa. Na patelni w pikantnym, pomidorowym sosie znajdują się ugotowane na półmiękko jajka. Do tego dostaje się sezamową pastę tahini i bułkę. Pasta tahini znakomicie tonuje ostrość dania, dla mnie to połączenie tahini z pikantnymi pomidorami to było odkryce tego wyjazdu. Do tego dania zawsze podawana jest też sałatka izraelska, czyli pomidor, ogórek i pietruszka w sosie z oliwy i cytryny. Niebo w gębie.
Po powrocie do Warszawy ja zabrałam się za przygotowywanie kotlecików z ciecierzycy, zaś Radek trenuje codziennie, bo chce zostać reprezententantem Polski na mistrzostwach świata w szakszuce.
Post udostępniony przez Natalia Szcześniak (@natalia_aiagi)
Architektura
Tel Awiw to raj dla fanów przedwojennego modernizmu. Słynie z tzw. „Białego Miasta”, czyli jednej z największych kolekcji budynków w stylu Bauhausu (czyli jednego z nurtów modernizmu), która z resztą jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jeżeli kiedyś tam będziecie, to polecam Waszej uwadze plac Dizengoff, który jest jednym z najciekawiej ukształtowanych modernistycznych placów. Budynki przy nim stojące tylko pozornie są identyczne, warto poszukać, czym się różnią i zobaczyć na jak wiele sposobów można ukształtować bryłę o podobnym wyrazie architektonicznym.
Jeżeli jesteście fanami zdecydowanie starszej architektury, lub widowiskowych panoram z wieżowcami, warto wybrać się spacerem plażą do Jaffy. Po tym mieście położonym na wzgórzu można się dosłownie wspinać pomiędzy malowniczymi domkami. A z samej góry rozpościera się pocztówkowa panorama Tel Awiwu. Po prostu bajka.
Jerozolima
Z Tel Awiwu do Jerozolimy jest bardzo blisko, mniej więcej godzina drogi od centrum miasta do centrum miasta. W Jerozolimie zwiedziliśmy Stare Miasto, wypełnione miejscami znanymi z Biblii i filmów o Jezusie. Byliśmy też w Bazylice Grobu Pańskiego, która jest o tyle ciekawym miejscem, że jest to w istocie wiele świątyń w jednej. Różne odłamy religii chrześcijańskich mają w tym budynku swoje miejsce, co jest przedmiotem wielu wewnętrznych sporów pomiędzy przedstawicielami tych różnych religii. Szczerze mówiąc trochę liczyłam, że akurat przy naszej wizycie wybuchnie jakiś konflikt i kapłani zaczną się okładać bez opamiętania dewocjonaliami, porywając z ołtarzy lichtarze i obrusy, które w mgnieniu oka zmieniają w broń białą. Niestety taka atrakcja nas ominęła.
Jerozolimskie Stare Miasto jest jak bazar stworzony dla turystów. Chodzi się cały czas wąskimi uliczkami pomiędzy sklepami z pamiątkami i lokalnymi wyrobami. Idzie się za tłumem, co jakiś czas przecinając trasę z polską wycieczką odwiedzającą kolejne stacje drogi krzyżowej.
Z Jerozolimą związanych jest kilka opowieści/legend/wierzeń okołoreligijnych, np. o wiecznym ogniu w Bazylice Grobu Pańskiego czy o odnalezieniu drzewa krzyża czy kamienia Golgoty. Przeczytanie tych historii znacznie ubarwiło mój wyjazd do tego miasta. Jednak myślę, że Jerozolima to atrakcja głównie dla osób religijnych.
Morze Martwe
To zaś atrakcja dla każdego. W Morzy Martwym jest super. Można naprawdę siedzieć w wodzie, nie dotykać stopami dna i nie opadać. Wrażenie jest niezapomniane. Z Tel Awiwu jest bardzo łatwy dojazd autobusem, kosztuje ok. 40 szekli za osobę w jedną stronę, jedzie się dwie i pół godziny.
Widok słońca za oknem to jest coś, czego zdecydowanie brakuje mi jesienią i zimą. Plażowanie ze zwiedzaniem (głównie knajp) naładowało moje akumulatory na warszawską zimę. Tel Awiw w stu procentach spełnił moje oczekiwania – piękne plaże, piękna pogoda, czy zimą można chcieć czegoś wiecej?
Tel Awiw:
Dom w Jaffie
Modernistyczna willa ze współczesną nadbudową
Plaz Dizengoff
Modernistyczny blok z kolorowymi balonikami na balkonach. Prawda, że uroczy?
Jerozolima: